Kiedy byłem mały, tata
często powtarzał, „Charlie, przyjaźń jest najważniejsza. Przyjaciel to ktoś,
kto daje ci totalną swobodę bycia sobą”. Wydawało mi się to całkiem rozsądną obserwacją, gdy
miałem siedem lat. W pewnym momencie mojego życia okazało się jednak kompletnie
niewłaściwym spostrzeżeniem. Co najmniej z trzech powodów.
1. Gdyby to twierdzenie nie mijało się z prawdą, nie miałbym absolutnie żadnych przyjaciół.
Jeśli przyjaciel to ktoś, kto daje ci totalną swobodę bycia sobą (p), nie mam przyjaciół (q).
Zakładając, że mój tata się nie mylił, p = 1; posiadanie przyjaciela oznacza, że q = 0, w związku z czym p ⇒ q = 0.
p
|
q
|
p
⇒
q
|
0
|
0
|
1
|
0
|
1
|
1
|
1
|
0
|
0
|
1
|
1
|
1
|
2. Autorem tego zdania
okazał się być facet, którego fryzury nie powstydziłoby się 90% kobiet i 0,0005%
mężczyzn. Co znacznie wpływa na wiarygodność przekazu.
3. Kyle Caldwell pod żadnym względem nie zgodziłby się na danie mi kompletnej swobody wyboru, pozostało mi więc negowanie tej mądrości.
Nie zrozumcie mnie źle, implikowanie, że mnie nie akceptuje lub ogranicza nie było moim zamiarem. Gdyby pozwolił mi na bycie stuprocentowym mną, zapewne nigdy nie opuściłbym swojego pokoju. Kyle jest moim osobistym synonimem siły napędowej większości czynności, która mierzy sobie 191 cm. Zgodnie z prawami fizyki, byłby w stanie zmobilizować do działania kogoś znacznie cięższego niż ja - nie tylko wagowo, ale i w obyciu, wierzcie mi. Kyle miał niemal patologiczną potrzebę łamania mojego uporu i tratowania moich barier wewnętrznych. Przekonacie się zresztą sami.
W pierwszym tygodniu dwunastej klasy siedziałem w szkolnej stołówce, zastanawiając się jak tu trafiłem. Nie był to jednak skutek amnezji wstecznej. Doskonale pamiętałem drogę korytarzem, którego ściany przybliżały się do siebie każdego dnia, a przynajmniej takie miałem wrażenie. Źródło moich rozważań stanowiło trzech chłopaków. Simon, Clyde i jedenastoklasista, którego imienia nie znam do dziś. Simon i Clyde byli matletami, co oznacza mniej więcej tyle, że chodzili ze mną na kółko matematyczne, jeździli na konkursy matematyczne i mieli dużo do powiedzenia. Na temat matematyki. Ubierali się w niemal identyczne flanelowe koszule, koszulki z pacmanem, grali w te same gry komputerowe i zachowywali się jak zroślaki, którym medycyna nie dawała żadnej szansy na samodzielne życie.
- Blizzard Entertainment zamierza wypuścić na rynek nową grę - oznajmił z ekscytacją Simon. Albo Clyde. Tak naprawdę nie jestem w stanie ich rozróżnić. Na skutek tej informacji Clyde (albo Simon) niemal zakrztusił się z wrażenia hamburgerem. Uderzył się umazaną tłuszczem pięścią w górny odcinek mostka, czyli jakieś milion jardów za wysoko żeby miało mu to pomóc.
- Stary, to uber! - krzyknął, kaszląc nieprzerwanie. Nie wiem czy wszystkie bliźniaki syjamskie tak mają, ale Clyde i Simon posługiwali się własnym językiem.
Jedenastoklasista bez imienia był dość niskim chłopakiem z włosami, które musiały mieć uczulenie na szczotkę, grzebienie i wszelkie produkty kosmetyczne. Zawsze sprawiał wrażenie, jakby miał ochotę kogoś zabić, jestem niemal w stu procentach pewny, że jedną z tych osób mógł być on sam.
- Kurwa, przestańcie pierdolić - mruknął, nawet na nich nie patrząc, po czym zaczął wybijać palcem o blat sobie tylko znany rytm. Jak możecie się domyślić, uwielbiał przeklinać.
Wszystkie te wynaturzenia stanowiły moją wesołą obiadową kompanię. I powód, dla którego co tydzień chodziłem do lekarza, żeby się upewnić, że nie mam wrzodów żołądka. Właściwie wydaje mi się, że żaden z nich specjalnie mnie nie lubił, ale byli w pobliżu, co ma znaczenie, gdy chodzisz do liceum.
- Beenie! - głośny krzyk przerwał idyllę przy moim stoliku. Z obserwacji mogę stwierdzić, że nie tylko przy moim. W drzwiach pojawił się Kyle, niemal dotykając głową framugi i uśmiechając się opętańczo. Trzeba przyznać, że nietrudno wyobrazić go sobie w stroju szkolnej drużyny koszykarzy. Każdego dnia Kyle'owi w jakiś sposób udaje się przejść przez wejście do stołówki i każdego dnia jestem pod wrażeniem, że jest w stanie to zrobić. Więc Kyle wchodzi do pomieszczenia, ja jestem pod wrażeniem, po czym podchodzi do naszego stolika.
- Z milion razy mówiłem ci, żebyś nie zamawiał tej paszy dla świń.
Kyle nie rozpoznałby produktów ekologicznych nawet gdyby wstały z talerza i wystawiły spektakl. Nie jest entuzjastą zdrowego odżywiania się. Może dlatego nie został sportowcem. A może dlatego, że kompletnie nie interesuje go bycie popularnym dzieciakiem.
- Oczywiście przewidziałem wszystko, co się dzisiaj wydarzy. Mam pizzę, nie musisz mi dziękować.
Często zastanawiam się, czy prorocy, którzy pisali Biblię nie przekręcili imienia Boga. W końcu Kyle, Jezus, Jezus, Kyle... Łatwo się pogubić. O ile ja dopiero analizuję ten pomysł, Kyle jest święcie przekonany, że tak właśnie było. Dlatego czasem uznaję za stosowne przypomnieć mu, że według Pisma Świętego w którymś momencie stał się człowiekiem.
- Wyjątkowo kiepski pomysł. Czy wiesz, że pizza jest na liście dziesięciu najbardziej szkodliwych potraw, zaraz za serkiem topionym? Do ich produkcji używa się topników zawierających fosfor - poinformowałem go, wygrzebując informację z wewnętrznej szuflady, która istnieje w mojej głowie. Przechowuję w niej wszystkie informacje potrzebne do pisania testów na A, kieszonkowy słownik chińskiego, porządny słownik rosyjskiego i mnóstwo cytatów i ciekawostek, które staram się wplatać w rozmowę. Kyle nie wyglądał jednak jakbym mu zaimponował, więc postanowiłem się poddać.
- Ok, daj mi kawałek.
- Czy kiedykolwiek zatrułeś się czymkolwiek do czego zjedzenia cię zmusiłem? - zapytał filozoficznym tonem, pochłaniając pizzę w tempie, w jakim biega Usain Bolt. - Nie? - odpowiedział sam sobie, z buzią pełną ciasta, sera i dodatków, których nie potrafiłem zidentyfikować. Zapewne przeszły już wstępny proces trawienia. - Tak myślałem.
Czasem ciężko mi powiedzieć, czy Kyle faktycznie mnie lubi. Może po prostu uwielbia dźwięk swojego głosu i fakt, że może przy mnie bezkarnie prowadzić dysputy sam ze sobą bez bycia posądzonym o ciężką odmianę schizofrenii. Wolę go jednak nie drażnić bezpośrednim pytaniem. Niektóre wątpliwości nie wymają rozstrzygnięcia.
- Kyle, każdy wie, że twój żołądek jest wszystkoodporny. My, śmiertelnicy, musimy być ostrożniejsi.
- Musisz zmienić otoczenie - oznajmił jakby to był zupełnie świeży pomysł. - Odkąd siedzimy w tej czarnej dziurze robisz się coraz bardziej zrzędliwy.
To jednak nie jedyna moja wada według Kyle'a. Słyszałem również, że jestem cynicznym robotem, zupełnie niezdolnym do ludzkich uczuć, a wszystko dlatego, że nie płakałem odkąd miałem sześć lat i obejrzałem Wszystkie Psy Idą Do Nieba. Pewnie powinienem skojarzyć, że tytuł nie wskazuje na szczęśliwe zakończenie, ale we własnej obronie przypomnę, miałem sześć lat. W każdym razie, od tamtej pory nie uroniłem ani jednej łzy. Prawdę mówiąc nie do końca rozumiem ideę płaczu. Poza tym, mam wrażenie, że płaczu można uniknąć, oczywiście pomijając momenty, w których umiera ci krewny - stosując się do dwóch prostych zasad:
1. Zapomnij o tym, że mogłoby ci na kimś zależeć.
2. Zamknij się.
Wszystkie złe rzeczy, które spotkały mnie w życiu wzięły się z pogwałcenia którejś z tych wytycznych.
- Wieczorem otwierają nowy lokal w śródmieściu - rzucił obojętnym tonem, rezygnując z krytyki moich stołówkowych towarzyszy niedoli. Jakbym miał uwierzyć, że Kyle potrafi być obojętny. Już dawno nauczyłem się, że Kyle przejawia patologiczną niechęć do stosowania się do którejkolwiek z moich zasad.
- A to oznacza, że mam podwójne vipowskie wejściówki! - wykrzyknął entuzjastycznie, zapominając o swojej udawanej nonszalancji i unosząc obie ręce do góry w geście zwycięstwa. Kilka głów znowu odwróciło się w naszą stronę. Uważam, że Kyle świetnie spełniałby się na deskach szkolnego teatru. I tak robił ze swojego życia nie lada przedstawienie. Problem w tym, że ludzie jedzący lunch na stołówce nie mieli obowiązku oklaskiwania jego występów. - Specjalnie dla ciebie! Nie przyjmuję odmowy, to jest luksus, który okupiłem własną krwią! A teraz najlepsze. Zgadnij kto jest jeszcze większym vipem od nas i rozrusza to nudne miasto?
- Hm - zacząłem udawać, że namyślam się nad odpowiedzią, ale jeśli Kyle wymyślał zagadki i tak byłem na straconej pozycji. Rozumowaliśmy w zupełnie inny sposób. Mój tor myślowy pozwalał mi jednak aplikować na najlepsze uczelnie, jego tworzyć łamigłówki, które mógłby rozwiązać tylko on sam. - Fidel Castro? - zapytałem w końcu, wyobrażając sobie rewolucję w Providence. Cóż, chyba tylko taki obrót spraw mógłby rozruszać to nudne miasto. Mnie rozruszałoby tylko wielka asteroida uderzająca w ziemię.
- Niestety, muszę cię zawieść, pudło - odparł całkiem poważnie, smutnym głosem. - Ale nie martw się, to mój stary znajomy, mogę cię umówić na audiencję w przyszłym tygodniu, skoro nalegasz - dodał natychmiast boski pierwiastek Kyle, rozwiewając jego zły humor na dobre. - A jeśli chodzi o dzisiaj, to jeśli nie chcesz zobaczyć na żywo The Decemberists, to zawsze mogę wziąć ze sobą tę uroczą dziewczynę z trzeciej klasy. Zaraz, mógłbyś mi podpowiedzieć jak ona się nazywała? Na bank coś związanego z tą sztuką teatralną, z FRANKensteinem, dobrze mówię? - wygłosił swoją tyradę, jednak moje receptory słuchu przestały reagować na bodźce głosowe gdzieś po The Decemberists.
- Jasna cholera! - krzyknąłem, odrzucając niedojedzony kawałek pizzy na stos ryżu. O Kyle'u można powiedzieć na pewno chociaż jedną dobrą rzecz: kiedy dzieje się coś niesamowitego, Kyle słyszy o tym jako pierwszy. - Poważnie? O której? Wpuszczą nas bez dowodu?
Wyjaśnijmy coś sobie, przeważnie nie daję się ponieść ekscytacji, ale The Decemberists tak jakby zmienili moje życie. Wypuścili sporo fantastycznych albumów, ale od 2011 roku nie dali zarobić żadnej wytwórni. Prawdopodobnie dlatego, że ich główny wokalista zajął się wyszywaniem serwetek albo czymś równie niedorzecznym, ale i tak jest geniuszem.
Kyle wybuchnął śmiechem, który sprowokował mój umysł do porównywania go do hieny. - Jesteś beznadziejnym przypadkiem. Właśnie powiedziałem, że zamierzam poderwać ci dziewczynę a ty mało nie rzucasz mi się na szyję z radości. Właściwie, powinieneś ją zaprosić.
- Dziewczynę? - byłem autentycznie zdziwiony. - Przed chwilą mówiłeś o dwóch wejściówkach. Poza tym nawet nie jestem żadną zainteresowany, Kyle.
Jeśli chodzi o dziewczyny, rzeczywiście nie byłem żadną zainteresowany. Nie odczuwałem potrzeby wdawania się w wielki romans, a nawet dopuszczałem do siebie myśl, że jestem aseksualny. Chociaż nikt inny nie przyklasnąłby mojej sile dedukcji.
- Tak, a pizza jest numerem jeden w rankingu najzdrowszych potraw, jakie zjadłeś w tym tygodniu. I w ogóle nie zawiera topników, zawierających fosfor - parsknął Kyle, wyglądając na niewytłumaczalnie rozsierdzonego. Przeważnie był zachwycony jeśli doprowadził do złamania którejś z moich zasad. Zamrugałem szybko oczami, zaskoczony jego reakcją. Zacząłem jednak przypominać epileptyka, więc szybko przestałem nadwyrężać powieki. - Zaraz mam biologię. - zakomunikował. Zignorowałem tę niezbyt subtelną zmianę tematu, gdyż na naszym brudnym stole wylądował obiecany bilet na koncert. - Dwudziesta. Mogę po ciebie przyjechać, panie rowerzysto.
- Przyjedź, pewnie mógłbym wziąć samochód, ale moja mama za bardzo się podekscytuje, że mam powód do używania go.
Właśnie, tu pojawia się problem, o którym zapomniałem wam powiedzieć. Moi rodzice. Ojciec dorobił się niemałych pieniędzy jako broker-dealer, mama dorastała w bogatej rodzinie, więc możecie ich nazwać wyższą sferą. Tak jak oni chcieliby nazwać mnie. Niestety w swoich spranych swetrach i wyglądem bliższym anorektycznym modelkom niż wysportowanym modelom, nie wpisuję się w kanon. Nie wiem czy potrafią to pokazywać bardziej dosadnie niż do tej pory, gdy siedzą razem na nieprzyzwoicie drogiej kanapie i z nadzieją w oczach wypytują mnie o moje kontakty towarzyskie. Chociaż wszyscy dobrze wiemy, że krąg moich znajomych otwiera i zamyka Kyle. Nic dziwnego, że nie mam ochoty dawać im podstaw do kolejnego wywiadu środowiskowego.
Możliwe, że już mnie oceniliście i uznaliście, że okropny ze mnie nieudacznik, ale na otarcie łez zapewniam, jakkolwiek źle to wszystko się prezentuje, nie bardzo mnie to interesuje. Mam do powiedzenia tylko:
Is it too late to tell you that I don't mind?*
Przynajmniej dopóki nie będę miał niestrawności po tej pizzy.
*The Decemberists - I don't mind
W pierwszym tygodniu dwunastej klasy siedziałem w szkolnej stołówce, zastanawiając się jak tu trafiłem. Nie był to jednak skutek amnezji wstecznej. Doskonale pamiętałem drogę korytarzem, którego ściany przybliżały się do siebie każdego dnia, a przynajmniej takie miałem wrażenie. Źródło moich rozważań stanowiło trzech chłopaków. Simon, Clyde i jedenastoklasista, którego imienia nie znam do dziś. Simon i Clyde byli matletami, co oznacza mniej więcej tyle, że chodzili ze mną na kółko matematyczne, jeździli na konkursy matematyczne i mieli dużo do powiedzenia. Na temat matematyki. Ubierali się w niemal identyczne flanelowe koszule, koszulki z pacmanem, grali w te same gry komputerowe i zachowywali się jak zroślaki, którym medycyna nie dawała żadnej szansy na samodzielne życie.
- Blizzard Entertainment zamierza wypuścić na rynek nową grę - oznajmił z ekscytacją Simon. Albo Clyde. Tak naprawdę nie jestem w stanie ich rozróżnić. Na skutek tej informacji Clyde (albo Simon) niemal zakrztusił się z wrażenia hamburgerem. Uderzył się umazaną tłuszczem pięścią w górny odcinek mostka, czyli jakieś milion jardów za wysoko żeby miało mu to pomóc.
- Stary, to uber! - krzyknął, kaszląc nieprzerwanie. Nie wiem czy wszystkie bliźniaki syjamskie tak mają, ale Clyde i Simon posługiwali się własnym językiem.
Jedenastoklasista bez imienia był dość niskim chłopakiem z włosami, które musiały mieć uczulenie na szczotkę, grzebienie i wszelkie produkty kosmetyczne. Zawsze sprawiał wrażenie, jakby miał ochotę kogoś zabić, jestem niemal w stu procentach pewny, że jedną z tych osób mógł być on sam.
- Kurwa, przestańcie pierdolić - mruknął, nawet na nich nie patrząc, po czym zaczął wybijać palcem o blat sobie tylko znany rytm. Jak możecie się domyślić, uwielbiał przeklinać.
Wszystkie te wynaturzenia stanowiły moją wesołą obiadową kompanię. I powód, dla którego co tydzień chodziłem do lekarza, żeby się upewnić, że nie mam wrzodów żołądka. Właściwie wydaje mi się, że żaden z nich specjalnie mnie nie lubił, ale byli w pobliżu, co ma znaczenie, gdy chodzisz do liceum.
- Beenie! - głośny krzyk przerwał idyllę przy moim stoliku. Z obserwacji mogę stwierdzić, że nie tylko przy moim. W drzwiach pojawił się Kyle, niemal dotykając głową framugi i uśmiechając się opętańczo. Trzeba przyznać, że nietrudno wyobrazić go sobie w stroju szkolnej drużyny koszykarzy. Każdego dnia Kyle'owi w jakiś sposób udaje się przejść przez wejście do stołówki i każdego dnia jestem pod wrażeniem, że jest w stanie to zrobić. Więc Kyle wchodzi do pomieszczenia, ja jestem pod wrażeniem, po czym podchodzi do naszego stolika.
- Z milion razy mówiłem ci, żebyś nie zamawiał tej paszy dla świń.
Kyle nie rozpoznałby produktów ekologicznych nawet gdyby wstały z talerza i wystawiły spektakl. Nie jest entuzjastą zdrowego odżywiania się. Może dlatego nie został sportowcem. A może dlatego, że kompletnie nie interesuje go bycie popularnym dzieciakiem.
- Oczywiście przewidziałem wszystko, co się dzisiaj wydarzy. Mam pizzę, nie musisz mi dziękować.
Często zastanawiam się, czy prorocy, którzy pisali Biblię nie przekręcili imienia Boga. W końcu Kyle, Jezus, Jezus, Kyle... Łatwo się pogubić. O ile ja dopiero analizuję ten pomysł, Kyle jest święcie przekonany, że tak właśnie było. Dlatego czasem uznaję za stosowne przypomnieć mu, że według Pisma Świętego w którymś momencie stał się człowiekiem.
- Wyjątkowo kiepski pomysł. Czy wiesz, że pizza jest na liście dziesięciu najbardziej szkodliwych potraw, zaraz za serkiem topionym? Do ich produkcji używa się topników zawierających fosfor - poinformowałem go, wygrzebując informację z wewnętrznej szuflady, która istnieje w mojej głowie. Przechowuję w niej wszystkie informacje potrzebne do pisania testów na A, kieszonkowy słownik chińskiego, porządny słownik rosyjskiego i mnóstwo cytatów i ciekawostek, które staram się wplatać w rozmowę. Kyle nie wyglądał jednak jakbym mu zaimponował, więc postanowiłem się poddać.
- Ok, daj mi kawałek.
- Czy kiedykolwiek zatrułeś się czymkolwiek do czego zjedzenia cię zmusiłem? - zapytał filozoficznym tonem, pochłaniając pizzę w tempie, w jakim biega Usain Bolt. - Nie? - odpowiedział sam sobie, z buzią pełną ciasta, sera i dodatków, których nie potrafiłem zidentyfikować. Zapewne przeszły już wstępny proces trawienia. - Tak myślałem.
Czasem ciężko mi powiedzieć, czy Kyle faktycznie mnie lubi. Może po prostu uwielbia dźwięk swojego głosu i fakt, że może przy mnie bezkarnie prowadzić dysputy sam ze sobą bez bycia posądzonym o ciężką odmianę schizofrenii. Wolę go jednak nie drażnić bezpośrednim pytaniem. Niektóre wątpliwości nie wymają rozstrzygnięcia.
- Kyle, każdy wie, że twój żołądek jest wszystkoodporny. My, śmiertelnicy, musimy być ostrożniejsi.
- Musisz zmienić otoczenie - oznajmił jakby to był zupełnie świeży pomysł. - Odkąd siedzimy w tej czarnej dziurze robisz się coraz bardziej zrzędliwy.
To jednak nie jedyna moja wada według Kyle'a. Słyszałem również, że jestem cynicznym robotem, zupełnie niezdolnym do ludzkich uczuć, a wszystko dlatego, że nie płakałem odkąd miałem sześć lat i obejrzałem Wszystkie Psy Idą Do Nieba. Pewnie powinienem skojarzyć, że tytuł nie wskazuje na szczęśliwe zakończenie, ale we własnej obronie przypomnę, miałem sześć lat. W każdym razie, od tamtej pory nie uroniłem ani jednej łzy. Prawdę mówiąc nie do końca rozumiem ideę płaczu. Poza tym, mam wrażenie, że płaczu można uniknąć, oczywiście pomijając momenty, w których umiera ci krewny - stosując się do dwóch prostych zasad:
1. Zapomnij o tym, że mogłoby ci na kimś zależeć.
2. Zamknij się.
(1+2=brak łez)
- Wieczorem otwierają nowy lokal w śródmieściu - rzucił obojętnym tonem, rezygnując z krytyki moich stołówkowych towarzyszy niedoli. Jakbym miał uwierzyć, że Kyle potrafi być obojętny. Już dawno nauczyłem się, że Kyle przejawia patologiczną niechęć do stosowania się do którejkolwiek z moich zasad.
- A to oznacza, że mam podwójne vipowskie wejściówki! - wykrzyknął entuzjastycznie, zapominając o swojej udawanej nonszalancji i unosząc obie ręce do góry w geście zwycięstwa. Kilka głów znowu odwróciło się w naszą stronę. Uważam, że Kyle świetnie spełniałby się na deskach szkolnego teatru. I tak robił ze swojego życia nie lada przedstawienie. Problem w tym, że ludzie jedzący lunch na stołówce nie mieli obowiązku oklaskiwania jego występów. - Specjalnie dla ciebie! Nie przyjmuję odmowy, to jest luksus, który okupiłem własną krwią! A teraz najlepsze. Zgadnij kto jest jeszcze większym vipem od nas i rozrusza to nudne miasto?
- Hm - zacząłem udawać, że namyślam się nad odpowiedzią, ale jeśli Kyle wymyślał zagadki i tak byłem na straconej pozycji. Rozumowaliśmy w zupełnie inny sposób. Mój tor myślowy pozwalał mi jednak aplikować na najlepsze uczelnie, jego tworzyć łamigłówki, które mógłby rozwiązać tylko on sam. - Fidel Castro? - zapytałem w końcu, wyobrażając sobie rewolucję w Providence. Cóż, chyba tylko taki obrót spraw mógłby rozruszać to nudne miasto. Mnie rozruszałoby tylko wielka asteroida uderzająca w ziemię.
- Niestety, muszę cię zawieść, pudło - odparł całkiem poważnie, smutnym głosem. - Ale nie martw się, to mój stary znajomy, mogę cię umówić na audiencję w przyszłym tygodniu, skoro nalegasz - dodał natychmiast boski pierwiastek Kyle, rozwiewając jego zły humor na dobre. - A jeśli chodzi o dzisiaj, to jeśli nie chcesz zobaczyć na żywo The Decemberists, to zawsze mogę wziąć ze sobą tę uroczą dziewczynę z trzeciej klasy. Zaraz, mógłbyś mi podpowiedzieć jak ona się nazywała? Na bank coś związanego z tą sztuką teatralną, z FRANKensteinem, dobrze mówię? - wygłosił swoją tyradę, jednak moje receptory słuchu przestały reagować na bodźce głosowe gdzieś po The Decemberists.
- Jasna cholera! - krzyknąłem, odrzucając niedojedzony kawałek pizzy na stos ryżu. O Kyle'u można powiedzieć na pewno chociaż jedną dobrą rzecz: kiedy dzieje się coś niesamowitego, Kyle słyszy o tym jako pierwszy. - Poważnie? O której? Wpuszczą nas bez dowodu?
Wyjaśnijmy coś sobie, przeważnie nie daję się ponieść ekscytacji, ale The Decemberists tak jakby zmienili moje życie. Wypuścili sporo fantastycznych albumów, ale od 2011 roku nie dali zarobić żadnej wytwórni. Prawdopodobnie dlatego, że ich główny wokalista zajął się wyszywaniem serwetek albo czymś równie niedorzecznym, ale i tak jest geniuszem.
Kyle wybuchnął śmiechem, który sprowokował mój umysł do porównywania go do hieny. - Jesteś beznadziejnym przypadkiem. Właśnie powiedziałem, że zamierzam poderwać ci dziewczynę a ty mało nie rzucasz mi się na szyję z radości. Właściwie, powinieneś ją zaprosić.
- Dziewczynę? - byłem autentycznie zdziwiony. - Przed chwilą mówiłeś o dwóch wejściówkach. Poza tym nawet nie jestem żadną zainteresowany, Kyle.
Jeśli chodzi o dziewczyny, rzeczywiście nie byłem żadną zainteresowany. Nie odczuwałem potrzeby wdawania się w wielki romans, a nawet dopuszczałem do siebie myśl, że jestem aseksualny. Chociaż nikt inny nie przyklasnąłby mojej sile dedukcji.
- Tak, a pizza jest numerem jeden w rankingu najzdrowszych potraw, jakie zjadłeś w tym tygodniu. I w ogóle nie zawiera topników, zawierających fosfor - parsknął Kyle, wyglądając na niewytłumaczalnie rozsierdzonego. Przeważnie był zachwycony jeśli doprowadził do złamania którejś z moich zasad. Zamrugałem szybko oczami, zaskoczony jego reakcją. Zacząłem jednak przypominać epileptyka, więc szybko przestałem nadwyrężać powieki. - Zaraz mam biologię. - zakomunikował. Zignorowałem tę niezbyt subtelną zmianę tematu, gdyż na naszym brudnym stole wylądował obiecany bilet na koncert. - Dwudziesta. Mogę po ciebie przyjechać, panie rowerzysto.
- Przyjedź, pewnie mógłbym wziąć samochód, ale moja mama za bardzo się podekscytuje, że mam powód do używania go.
Właśnie, tu pojawia się problem, o którym zapomniałem wam powiedzieć. Moi rodzice. Ojciec dorobił się niemałych pieniędzy jako broker-dealer, mama dorastała w bogatej rodzinie, więc możecie ich nazwać wyższą sferą. Tak jak oni chcieliby nazwać mnie. Niestety w swoich spranych swetrach i wyglądem bliższym anorektycznym modelkom niż wysportowanym modelom, nie wpisuję się w kanon. Nie wiem czy potrafią to pokazywać bardziej dosadnie niż do tej pory, gdy siedzą razem na nieprzyzwoicie drogiej kanapie i z nadzieją w oczach wypytują mnie o moje kontakty towarzyskie. Chociaż wszyscy dobrze wiemy, że krąg moich znajomych otwiera i zamyka Kyle. Nic dziwnego, że nie mam ochoty dawać im podstaw do kolejnego wywiadu środowiskowego.
Możliwe, że już mnie oceniliście i uznaliście, że okropny ze mnie nieudacznik, ale na otarcie łez zapewniam, jakkolwiek źle to wszystko się prezentuje, nie bardzo mnie to interesuje. Mam do powiedzenia tylko:
Is it too late to tell you that I don't mind?*
Przynajmniej dopóki nie będę miał niestrawności po tej pizzy.
*The Decemberists - I don't mind
Czekałam strasznie na ten rozdział, tak strasznie-strasznie i oczywista, że nie jestem w najmniejszym stopniu rozczarowana. Nie wiem tylko jak ja kiedykolwiek coś opublikuję (a mam już praktycznie gotowy rozdział!), ale nieważne, bylebyś Ty publikowała jak najczęściej!
OdpowiedzUsuńPo pierwsze: narracja pierwszoosobowa! Też rozważałam ten pomysł, ale ostatecznie moja niechęć i brak umiejętności wzięły górę. Jednakże cieszę się bardzo, że się jej podjęłaś, och, jakże się cieszę, bo wiem, jestem pewna, że odczarujesz ją dla mnie. Już to w jakimś stopniu zrobiłaś.
Charlie jest jeszcze bardziej nerdowy (i uroczo flegmatyczny) niż sobie wyobrażałam (kocham Cię za to) i o wiele bardziej niż ja kiedykolwiek ośmieliłabym się zrobić moją postać, ponieważ mam braki w wiedzy i musiałam spędzić kilka(naście) minut nad samą tą jego implikacją, Boże co za wstyd, no ale trudno. Poza tym już teraz uwielbiam jego twarde stąpanie po ziemi, niezaangażowane, chłodne obserwacje i wybiórczą uwagę. Wyszedł Ci wspaniale.
"Stary, to uber!" jest przecudowną frazą, chyba moją ulubioną z całego rozdziału, choć może nie powinnam niczego wyróżniać, bo osłabię wydźwięk całego mojego komentarza, który ma za zadanie wołać, że jestem cała zachwycona. Wszystkim, bo ja ogólnie zachwycam się każdym słowem. I dzięki Ci za przeklinającego człowieka.
Przyjaźń z Kylem zapowiada się na absolutnie chwytającą za serce, nienaturalnie naturalną i mam wielką ochotę na więcej. Ma też wielką ochotę na jakiś dialog lub nie-dialog, interakcję w każdym razie, ale największą ochotę mam na Twój następny rozdział (i Alaskę!)
Dlatego dużo, dużo weny życzę!
To też moje ulubione zdanie, musiałam wejść na jakieś nerdowskie fora dla graczy żeby znaleźć to słowo, ale opłacało się!
OdpowiedzUsuńA jeśli chodzi o Alaskę to już nie będzie narracji pierwszoosobowej, bo jej myśli zdecydowanie nie chcę za szybko zdradzać. Też się nie mogę jej doczekać, aczkolwiek boję się ją dotykać...
Co do dialogu, ja zawsze za! Zapraszam w każdym momencie, coś się da wymyślić.
I bardzo bardzo dziękuję za budujące słowa! :*
Boże, Zu, przeszłaś samą siebie, najlepsza notka jaką czytałam w Providence. Okropnie mi się podobała od samego początku do samego końca, była po prostu świetna :)
OdpowiedzUsuńTaki po prostu początek że samo się czytało, saaaamo! Od tak! Jednym tchem. Przed chwilą dodałam własną notkę i aż miałam ochotę ją schować :/
Dobra, zbieram myśli i wypowiadam się normalnie.
Więc tak: Podoba mi się cały ten sposób myślenia Charliego, całe to jaki on jest, jak mówi, jak się zachowuje, no wszystko stanowi taką dopasowaną do siebie całość. Nie mogę się doczekać następnej części. Mam nadzieję, że dużo się nie naczekam bo oszaleję, weny i pisz szybko równie coś świetnego jak to, ciao :D
Jako prawdziwy gamer przyznaję się bez bicia, że nie miałam pojęcia, co to jest uber. Serio, pierwsze słyszę, ale może to dlatego, że moim środowiskiem są MMORPGi, a twory BE do mnie nie trafiają ani trochę :P.
OdpowiedzUsuńW każdym razie ja Charliego bardzo wielbię i wielbić pewnie będę jeszcze bardziej :). Choć wciąż logika kojarzy mi się nieprzyjemnie, to jednak miło się to czytało. Aczkolwiek nie jestem pewna co do tej implikacji.
Kyle jest uroczy, a Charlie uroczo nerdowski, ale Kyle przypomina mi trochę duwertowskiego Evana :D (to dobrze, żeby nie było).
Ja jednak czekam na Alaskę, bo o ile Charliego w miarę zdążyłam poznać, tak Alaska jest dla mnie totalną tajemnicą :).
Chcę więcej!
Buzi,
Ade.
Kocham pierwszą osobę, a w Twoim wykonaniu była nieziemska. Z każdą notką jaką u Ciebie kiedykolwiek czytałam coraz bardziej mnie zaskakujesz.
OdpowiedzUsuńCharlie jest strasznie sympatyczny i podoba mi się to jak o nim piszesz, dla mnie by było to bardzo trudne zadanie. Nie mogę się doczekać więcej o jego przyjaźni z Kylem, bo aż uśmiech się cisnął na twarz kiedy czytałam tą notkę.
Też nie mogę się doczekać Alaski, bo bardzo mnie interesuje jak ją przedstawisz światu :)
Pozdrawiam, Tośka
Alaska mnie samą ekscytuje, dziewczyny! Ja jeszcze sama mało o niej wiem, a tak ją sobie konkretnie wymarzyłam w tej swojej pustej główce, że aż się boję ją ruszać. Ale będzie w następnej notce, czas Alaski też musi nadejść.
OdpowiedzUsuńI bardzo Wam dziękuję za miłe komentarze, bo ja się boję pierwszej osoby jak głupia, ale chciałam, żeby wszyscy mieli wgląd w mózg Charliego, bo faktycznie ma pracować nieco inaczej :)
SPEAK NERDY TO ME !! Miłość, jaka się we mnie narodziła do tego człowieczka, to miłość, której nie opiszą wszystkie sonety tego świata. UWIELBIAM go. Uwielbiam Twoją kreację świata. Nienawidzę Twojej fałszywej skromności. Powaliła mnie logika oraz wszelkie inne równania i nierówności (kocham logikę!), bohaterowie poboczni (malutkie, ale pikantne smaczki) i Twój obraz Kyle'a, który wydobywa na światło dzienne jaki z niego głupotek :) A Charlie jest. I to jego istnienie, podzielone, zaszufladkowane, wynerdowane w kosmos jest moim absolutnym numerem jeden.
OdpowiedzUsuńDziękuję za ten obrazek, proszę o więcej
Marc (nieJacobs)